Posty

Znów wracam do domu, ściągam ubrania, kładę się na podłogę, jest jak zwykle tak miło zimna, chłód, który od niej czuję przeszywa mi ciało, dreszcze przechodzą i dostaję gęsiej skórki. Zamykam oczy, wibrujące serce w mojej piersi wyznacza krwioobiegowi jak szybko ma płynąć, czuję jak gorące żyły pulsują mi pod skórą malinową krwią, której mam tak niewiele. Czuję każdy mięsień w swoim ciele, każde drgnięcie, poruszenie, znów kłujące bóle w klatce, unieruchamiające w sekundę. Myślę o tym, czy jeszcze jest na co czekać, czy pojawi się coś, co da mi poczucie, że chcę, ale tak naprawdę, bez ściemy. Myślę często nad tym, jakbym wybrała inaczej, zmieniła swój układ planetarny, odleciała gdzieś i nigdy stamtąd nie wróciła. Może chociaż wyjechała stąd i zaczęła z czystą kartą, jak moja łza. O nie, znów ściekają mi łzy i palą moje policzki, znów otwieram oczy i patrzę w sufit, który czasem sobie wyobrażam, że zawala się wprost na mnie. Leżę w tym bezruchu już godzinę, w zamarciu totalnym, usztywn...
 Nie wiem co ostatnio dzieje ze mną się, jest mnie we mnie jakby mniej nie poznaję w lustrze się, gdzie moja siła, kto zabrał ją? potykam się o własne nogi, łzy i kłucia w piersi jak długo ma to trwać? przecież już było mniej istotnie, lżej obraz rozmazuje się, słabość ogarnia mnie i mam bezdech lub zbyt trzaskające serce które odpompowuje mi krew z reszty ciała i słabnę, przez palce przelewam się znowu
 Znowu mam somatyczne piekło, ściski w brzuchu, pod skórą, w klatce piersiowej, zawroty głowy, rozmazany obraz, płytki oddech, wrzącą krew w żyłach i oszalałe serce. Ponownie wraca bezsenność, ciągłe napięcie w ciele, które przeszło zbyt wiele. Prądy, które mnie przeszywają wcale nie należą do przyjemnych. Opadam, osuwam się po ścianie, rozpływam po podłodze, mój wzrok jest stagnacyjny, bez nadziei, zimny, beznadziejny, umierający, a łzy płynące z oczu parzące, jak kiedyś i dochodzi do mnie znowu, że nikt mnie nie uratuje. 
 Jestem już tak zmęczona codziennością. Trwam w jakimś kołchozie dziwnych zdarzeń, ciężkich dni i w morzu ataków tak obezwładniających, aż sztywnieje ciało. Każdy nerw w moim ciele jest nadszarpnięty, a ja czuję się bezsilna. Jakbym odbijała się od ścian, beznadziei i potępienia. Nie umiem znaleźć wyjścia z własnej głowy, wciąż odtwarzam te same schematy i krzywdzące tezy. Nie jestem sama, choć samotna się czasem czuję. Wielokrotnie nie dociera do mnie ile przeszłam, co doświadczyłam i jak bardzo może to zniszczyć. 
 a jednak wciąż wznieca wciąż odcina znów ból znów ścisk bezdech kurewsko paląca klatka piersiowa i pustka w głowie parząca
 dualność istnienia gdy przychodzi listopad zamieniam się w mrok czuję się jak w trzecim wymiarze idę, a jakbym płynęła przed oczami w rozmazanym obrazie sunie gdzieś ptak liście szeleszczą a ja czuję się jak w symulacji odrealniona bez słowa z walącym sercem w piersi i romansuję z tym stanem wpadam w tę ciemność i wszystko staje się takie realne podniecające nie do zrozumienia ale bardzo głębokie na wskroś 
 rany na moim ciele znowu zaczęły mi krwawić z nadgarstków, ud, brzucha i z kostki wystającej z miednicy przecięte linie życia odratowane nigdy nieodżałowane jedno cięcie, drugie, trzecie krwawię z natłoku uczuć i emocji z niepogodzenia z losem który pluł mi w twarz zimne dłonie i palące serce blizny na mojej skórze parzą mnie  może dlatego nie mogę patrzeć już na krew?
mrok jest w nim coś niepokojącego obezwładniającego ciemnego podniecającego takiego w głębi w najdalszym zakamarku odkrytego tylko przez Ciebie zagryzam wargi, gdy o tym myślę autodestrukcyjny wir przypadkowych zdarzeń patrzę w otchłań i nie mogę przestać czuję się pochłonięta w całości zadziwiająco lubię w tym trwać w tej namiętności i romansie z mrokiem odpływam w inny stan świadomości ach
 czuję się jak po prochach, których już nie łykam opieram głowę do tyłu i patrzę w sufit tępy pustostan jak w mojej głowie otępienie ryje mi dziury w tkankach nie wiem ile jeszcze zniosę i ciągle to mówię czy to kiedyś minie?

loop

 boję się samotności, która przeszywa wszystko że osamotnieje w bólu, cierpieniu i tym co wybudza w środku nocy że to nigdy nie minie tylko będzie wracać i wracać  i będę się wciąż potykać o własne ciało będę patrzeć na drżące ręce i rozdygotane serce że nie znajdę ukojenia i będę samotnym człowiekiem z całym tym bagażem nie do uniesienia